Rachunek sumienia

"Potwór", nawet jeśli woła o odzyskanie historii przez grupy wykluczone, robi to co najmniej dwuznacznie. Nieskuteczność tego wołania jest bowiem tematem całości. "Może czas, by został
Rachunek sumienia
Autorzy "Potwora: Historii Jeffreya Dahmera" stąpają po grząskim gruncie. Zdaniem wielu pewnie już ukręcili stryczek na własnej szyi, a rozgrzeszyć ich nie sposób. Twórcy n-tej (i, jak już wiadomo, nie ostatniej) ekranowej biografii jednego z najbrutalniejszych zbrodniarzy Ameryki karmią się przecież zainteresowaniem widowni seryjnymi mordercami, korzystają z kapitału streamingowego giganta, który z owego zainteresowania uczynił sobie naczelny element strategii twórczej, i wcale na tym nie poprzestają, dając początek większemu cyklowi Netfliksa poświęconemu najsłynniejszym serial killerom w dziejach. Dla czystości sumienia najłatwiej byłoby więc święcie się oburzyć i serial zbojkotować, szczególnie że krewni ofiar Dahmera wciąż żyją, krytycznie wypowiadają się o kapitalizowaniu cudzych krzywd i ubolewają z powodu rozbudzonych traum.


To argumenty konkretne, lecz problematyczne, jak problematyczna bywa popkultura. Nie da się przecież wyznaczyć ostrej i uniwersalnej granicy gwarantującej brak poczucia krzywdy po żadnej ze stron, a zbyt stanowcze nawoływania o twórczą empatię i ustalanie takiego, a nie innego jej wektora niektórym skojarzą się z działaniem cenzorskim. Słowa dobieram tym ostrożniej, że współodpowiedzialny za serię Ryan Murphy, showrunner kolejnych odsłon "American Horror Story" i "American Crime Story", od lat lawiruje (tak w zamyśle, jak w tematyce) między opartą na brutalnych faktach historycznością, zniekształcającym je współczesnym mitem, medialnym zafałszowaniem a popkulturą, która je wszystkie mieli. Tak jest i tym razem: w trakcie seansu nie sposób nie zadać sobie pytania o etyczną przewagę bliższego skali 1:1 dokumentu nad gatunkowym cudzysłowem (lub odwrotnie). Zapytać także wypada o powody przyjęcia perspektywy słynnego antybohatera.

Serial o tytułowym kanibalu i nekrofilu, który w latach 1978–1991 zamordował 17 mężczyzn i chłopców na północnym wschodzie USA, wedle słów samych autorów oddaje głos osobom dotychczas milczącym: pochodzącym z mniejszości (seksualnych, rasowych) ofiarom Dahmera (Evan Peters). Po seansie dziesięciu godzinnych odcinków mam jednak problem z takim postawieniem sprawy. Całe szczęście nie muszę wierzyć twórcom; mogę zaufać dziełu. "Potwór", nawet jeśli woła o odzyskanie historii przez grupy wykluczone, robi to co najmniej dwuznacznie. Nieskuteczność tego wołania jest bowiem tematem całości. "Może czas, by został wysłuchany ktoś inny", zauważa gorzko matka jednej z ofiar, lecz już w następnym odcinku wprost mówi się o tym, że "czarne charaktery są lepiej napisane". "Historia Jeffreya Dahmera" bez burzenia czwartej ściany komentuje sama siebie, komentuje medium, w ramach którego istnieje, komentuje też niezdrowe zainteresowania siedzących przed ekranami widzów. W jakimś sensie karmi się cynizmem podważających zeznania ofiar policjantów, fałszywie współczującej telewizji, zaludniających amerykańską ziemię homofobów i rasistów. W swym cynizmie serial jest jednak szalenie inteligentny. To cynizm analityka, który ma czas i odwagę, by pytać i babrać się w najgorszym, żałosnym w swojej bezmyślności, uosabianym przez Dahmera złu, którego wykluciu sprzyjała konkretna epoka i obyczajowość.


Słynne pytanie Unde malum, z którym nie poradzili sobie filozofowie, na małym ekranie nabiera wyjątkowo chłodnych barw: o pocieszenie nie jest tu łatwo, od moralnego kaca nie sposób się uwolnić. Tym razem Murphy – ten sam, który ma na swoim koncie barokowe "Zabójstwo Versace" – rezygnuje z estetyki nadmiaru i zamiast przyciągać wzrok błyskotkami, woli swoich widzów długo ściskać za gardło. Reżyserię oddaje Carlowi Franklinowi, Clementowi Virgo, Jennifer Lynch (córce Davida), Greggowi Arakiemu i Parisowi Barclay’owi, a muzycznie zdaje się na Nicka Cave’a i Warrena Ellisa (najbardziej depresyjny soundtrack sezonu zaklepany!). Wspólnie z Ianem Brennanem Murphy ogranicza się do napisania scenariuszy czterech pierwszych odcinków i ta odrębność wyraźnie się zaznacza. O ile pierwsza połowa pokazuje ewolucję "dziwnego" za młodu samotnika i zafascynowanego martwymi ciałami nastolatka w seryjnego mordercę – nigdy chronologicznie, lecz w porządku sugestii i tez o pochodzeniu zła – o tyle połowa druga wprost te źródła nazywa. Dla porównania: pierwsza połowa to bliski nihilizmowi analityk David Fincher ("Siedem", "Zodiak", "Mindhunter"), druga to zaangażowana społecznie, krytykująca instytucje publiczne, interweniująca Ava DuVernay ("XIII poprawka", "Jak nas widzą").

Film psychologiczny miesza się więc z dramatem sądowym, dofinansowane kino eksploatacji przeplata dramat rodzinny, queerowy romans miesza się z horrorem, lecz każda konwencja, wszędzie indziej konstrukcyjnie chybotliwa, tutaj uzasadnienie znajduje w próbie odnalezienia genezy zła. Nawet umieszczający w centrum narracji głuchego czarnego geja Anthony’ego Hughesa (Rodney Burford) odcinek szósty, najbardziej poruszający kawałek tej trupio zimnej telewizji, działa tym mocniej właśnie w zderzeniu z bezmyślnym, pozbawionym klarownych intencji złem, które bulgocze pod skórą Dahmera i z jakichś powodów nie chce ostygnąć.


Powodów tych może być wiele, z akcentem na "może", które czyni ten serial tak intrygującym. Kryzys rodziny? Jak horror lat 70. dał wyraz lękom związanym z reprodukcyjnymi siłami kobiet, tak "Historia…" nie zapomina o tragedii pokolenia matek zażywających Talidomid i ich lęku przed dzieckiem-monstrum. Nie zapomina też o mężczyznach oskarżających tamte kobiety o histerię i o ojcach (znakomity Richard Jenkins), którzy nie potrafią poddać refleksji własnych instynktów i pragnień, a co dopiero porozmawiać o nich z własnym dzieckiem. W skrajnej, Dahmerowej postaci twórcy tematyzują konflikt natury z kulturą, genów z wychowaniem. Jak przeformułować "dziwność" w coś dobrego? Jaki jest bilans szaleństwa i premedytacji? Które z nich zrozumieć łatwiej? "Historia…" umieszcza te kwestie na tle zmieniającej się obyczajowości i przedstawia szerokie konsekwencje wykluczenia. Gdy nie chce się zrozumieć inności i wszędzie dostrzega się grzech, trudno pomóc tym, którzy naprawdę pomocy potrzebują. A stąd niedaleko do uprzedzeń, ignorowania słabszych, obojętności na niesprawiedliwość ekonomiczną i rasową, w konsekwencji zaś do wykluczania przez służby publiczne i utrwalania wad całego systemu.

By dopełnić amerykańskiego uniwersum dziwności, twórcy zestawiają Dahmera z innymi seryjnymi mordercami Ameryki, pytając o konieczność uzyskania przebaczenia u ofiar i możliwość otrzymania rozgrzeszenia u boga. To prowokacyjne połączenie uwydatnia problematyczność chrześcijańskiego zbawienia, wiary dającej motywację i religii, która nie czyni zadość sprawiedliwości. To połączenie tym bardziej problematyczne, że jeden mord wstrząsa całą społecznością, a krzywda i ból rozlewają się szeroko. Murphy i spółka, sięgając po fakty z jednej i popkulturową gatunkowość z drugiej strony, dowodzą więc kultu przemocy jako wciąż niewyegzorcyzmowanego demona trawiącego Amerykę. Czy tylko Amerykę? Odpowiedzmy sobie sami, my, nałogowcy Netfliksa.
1 10
Moja ocena serialu:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Za to, co zrobiłem, powinienem umrzeć" – na taką krótką autorefleksję pokusił się niejaki Jeffrey Dahmer... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones